WYPAD DO KUBAŃSKIEGO HYPERMARKETU
Zakupy w Hawanie to duże wyzwanie. Warto się dobrze przygotować, szczególnie mentalnie. Robię więc szybkie rozeznanie stanu produktów żywnościowych w kuchni. Jest kilka soczystych pomidorów , kawałek bakłażana, zielone banany do smażenia, olbrzymia upaprana ziemią marchew, bataty, korzenie malangi i manioku , główka czosnku, świeża kurkuma, zielone owoce okry, nadcięta papaja, niedojrzałe gruszle i jeden ananas.
Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że jestem weganką. Ale nie jestem. Sęk w tym, że produkty rolne są stosunkowo łatwo dostępne na ulicznych straganach i targach miejskich. Produkcja i sprzedaż tych produktów znajduje się w rękach prywatnych. Jednak ceny maksymalne do dzisiaj dyktowane są odgórnie przez rząd kubański. Ziemniaki natomiast mogą być kultywowane i sprzedawane wyłącznie przez instytucje państwowe. W praktyce oznacza to wieczny ich brak. Ja lubię odżywiać się zdrowo, ale bez przesady. Ileż można przetrwać odżywiając się wyłącznie roślinami. Świeża wieprzowina, którą kupiłam jakiś czas temu po tajniacku nocą, została już tylko mglistym wspomnieniem.
Zakupy w Hawanie
Dzisiaj więc wystawiam moje szczęście na kolejną próbę i planuję wyprawę do jednego z marketów poza centrum miasta. Po ostatnich złych doświadczeniach w lokalnych sklepach dewizowych w centrum Hawany postanowiłam nie pozostawiać sprawy przypadkowi. Na wyprawę zapraszam znajomego Kubańczyka, który ma kontakty w dużym markecie w bogatej dzielnicy Playa.
Podróż komunikacją miejską okazuję się tym razem bezproblemowa. Mimo że autobus jest wypełniony po brzegi jakoś wytrzymam to pół godziny jazdy.
Reinaldo, mój kubański znajomy, ciemnoskóry, wysportowany 30 latek, daje znak na opuszczenie autobusu. Żar bije z nieba, chociaż jest dopiero 8 rano. Przed marketem wiją się wzdłuż ulicy dwie kolejki, po lewej niebotyczna kolejka do wejścia do sklepu z żywnością, po prawej znacznie krótsza kolejka do sklepu ze sprzętem AGD i RTV. Reinaldo wykonuje tajniacką rozmowę telefoniczną ze swoją osobą kontaktową. Mamy ustawić się w krótszej kolejce i czekać na dalsze wskazówki.
Wielokilometrowe kolejki
Po 3 godzinach wyczekiwania zaczynam się denerwować. Kolejka prawie się nie zmniejsza. Od wejścia do sklepu dzieli nas duży parking. Widzę wjeżdżające limuzyny dyplomatów z przyciemnionymi szybami. Tych nikt nie zatrzymuje. Z innych samochodów pasażerowie muszą wysiadać przy wjeździe na parking, aby ustawić się w kolejce, chociaż o tej godzinie to już i tak nie ma sensu, bo kolejka jest zbyt długa, żeby zdążyć wejść do środka przed zamknięciem.
Jakaś panna z utlenionymi na blond włosami i mocno podkreślonymi brwiami w kruczoczarnym kolorze wszczyna na dyskusję z policjantem pilnującym porządku. Pan policjant w nieskazitelnym mundurze patrzy na nią surowym okiem i żąda okazania dowodu osobistego. Panna może wejść do sklepu bez kolejki, ale że płatność odbywa się kartą elektroniczną za okazaniem dowodu, pewne jest, że nic nie kupi, bo dowód zostaje u mundurowego na parkingu.
Zasady gry
Wreszcie wychodzi sprzedawca ze sklepu ze sprzętem AGD, znudzony pan w średnim wieku w okularach słonecznych. Informuje oczekujących, że właśnie sprzedano ostatnią pralkę z promocji za 298 USD. Ktoś pyta czy mają jeszcze w sprzedaży miksery kuchenne. Nie, nie ma mikserów, nie ma mikrofalówek, nie ma lodówek, nie ma ma telewizorów, nie ma klimatyzacji. No to co mają? Są głośniki muzyczne za 800 USD. Spodziewam się, że w tym momencie nasza kolejka rozejdzie się, ale o dziwo nikt się nie rusza.
Młoda dziewczyna o ślicznej oliwkowej skórze, w koszulce z myszką Miki i w krótkich spodenkach dżinsowych odsłaniających jej okrągłe pośladki, chce wiedzieć więcej na temat tych głośników. Żeby przydały się na domowe imprezy, basy powinny być w stanie wprawić asfalt ulicy w drżenie oraz przyspieszać bicie serc mieszkańców całej okolicy.
Kolejną godzinę nie dzieje się kompletnie nic, później zrozumiem, że to zamierzona gra na zwłokę. Jestem następna do wejścia. Podchodzi policjant i pyta się, czy zamierzam kupić te głośniki. Oznajmiam, że chcę je koniecznie zobaczyć. Zabierają mój dowód i dowód mojego znajomego. Możemy przemierzyć parking i oddać plecak i moją torebkę do przechowalni. To zabezpieczenie przed kradzieżą. W ręku pozostaje mi tylko karta kredytowa i telefon.
W sklepie otwieram szeroko oczy ze zdziwienia, mają i telewizory i lodówki. Jak to, przecież wcześniej mówili, że nic takiego nie ma? Okazuję się, że to chętnie stosowana taktyka, żeby zredukować kolejkę, ale już mało kto daje się na to złapać.
ŁAPÓWKA OTWIERA DRZWI
Pora szukać naszej osoby kontaktowej. Podchodzi do nas miły starszy pan w żółtej firmowej koszulce z logo sklepu. Wygląda mi bardziej na Europejczyka niż Latynosa, ale wiem, że jest 100% Kubańczykiem. Szeptają coś z moim znajomym, plik banknotów zmienia właściciela. Pan z uśmiechem poleca nam pozostać kilka chwil w sklepie. Oglądamy więc olbrzymie głośniki chociaż ze średnim zainteresowaniem.
Wraca sprzedawca z policjantem i oddają nam dowody osobiste. Policjant spogląda na mnie podejrzliwie. czy aby na pewno zdecydowałam się na zakup głosników. Znów zaczynam się denerwować. Czuję się, jakbym brała udział w jakiejś aferze kryminalnej. Przychodzi chwila, w której zaczynam rozumieć, za co zapłaciliśmy łapówkę sprzedawcy głośników. Kiedy policjant znika za rogiem, starszy sprzedawca daje nam zielone światło na opuszczenie sklepu AGD i bez dalszej zwłoki wchodzimy do sąsiadującego marketu.
Tutaj półki uginają się pod ciężarem towaru. Widok, który w europejskich supermarketach nikogo nie zaskakuje, mnie w tej chwili przyprawia o zawrót głowy. Natrafić na więcej niż 5 produktów w jednym sklepie to w mojej pamięci mocno zatarte wspomnienie. Szukamy wózka na zakupy. Nie wiem dlaczego, ale praktycznie nie zaskakuje mnie, że za wózkami ustawiła się kolejna pokaźna kolejka. Dobra, to obędziemy się bez wózka. Szkoda tracić czasu.
Trzeba ustawić się w kolejce za żółtym serem, mają goudę importowaną z Niemiec. Tutaj spotykam znajome twarze z kolejki do sklepu AGD. Dziewczyna w koszulce myszki Miki najwyraźniej nie kupiła głośników, wątpię czy w ogóle je oglądała . Zaklepuję sobie w kolejce miejsce tuż za nią i idę oglądać ofertę marketu.
Oferta handlowa
Mają kawę w ziarnach. Biorę jedno opakowanie, choć chętnie kupiłabym więcej, ale jak wszędzie także i tutaj sprzedaż produktów jest limitowana. Jak na razie nie mam zielonego pojęcia, kto mi te ziarna zmieli, ale to będę martwić się później. Widzę tumult przy regałach z lokalną odmianą coli. Kiedy ostatnio piłam colę? Nie mogę sobie nawet przypomnieć. Biorę zgrzewkę i zdaję sobie sprawę, że to ostatnia w momencie, kiedy jakiś młodzian w modnej natapirowanej fryzurze w kolorach tęczy zagaduje mnie, czy mu bym nie odstąpiła dwóch butelek. Wzdycham ostentacyjnie, ale spełniam jego życzenie. Cola, która pozostaje dla mnie, wystarczy na zrobienie kilku dobrych drinków Cuba Libre.
Kolejny przystanek robię przy dziale z jogurtem importowanym z Brazylii. To gęsty jogurt naturalny, niesłodzony, wiem że Kubańczycy raczej nie przepadają za takimi smakami. Tym lepiej dla mnie, nie muszę walczyć z nikim o ostatnie opakowanie. Kątem oka zauważam następną kolejkę w dziale kosmetycznym, sprzedają mydło, pastę do zębów i proszek do prania, niemal wszystko to import z Europy, zazwyczaj z Hiszpanii i Włoch, czasem trafia się coś z Meksyku.
Znowu ten internet
Ja postanawiam wrócić do kolejki za żółtym serem. Tutaj czas jakby stanął w miejscu. Ten sam pan co wcześniej w niebieskiej koszulce polo opinającej jego pokaźnej wielkości brzuch stoi przy kasie. Od prawie godziny oczekują na połączenie internetowe terminalu płatniczego. Ser trzeba zapłacić tutaj, nie ma połączenia, nie ma sera. Myszka Miki siedzi na podłodze. Przypominają mi się przestrogi mojej mamy z dzieciństwa, by nie siadać gołym tyłkiem na zimnym, bo tak można nabawić się wilka. Myszki Miki widocznie nikt nie ostrzegał albo dziewczyna po prostu nie boi się wilka. Kiwnięciem głowy potwierdza, że zauważyła mój powrót do kolejki.
Reinaldo idzie sprawdzić sytuację przy kasach głównych. Tam wiją się kolejne kolejki. Postanawiamy więc rozdzielić się. On zostaje przy kasach głównych, ja przy serach.
Mija kolejna godzina. Połączenie internetowe powróciło, sprzedaż sera idzie do przodu. Z niepokojem obserwuję, jak lodówka pustoszeje w szybkim tempie. Nie wygląda na to, że sera wystarczy dla wszystkich. Mój niepokój niestety okazuje się uzasadniony. Jeden z obecnych policjantów ogłasza oficjalnie i z widoczną ulgą, że sera brakło. Dla niego to oznacza koniec dniówki. Masa ludzi rusza w kierunku kas głównych. Jakie szczęście, że chociaż ta kolejka zostanie mi oszczędzona. Reinaldo wykłada już produkty na kasie.
Zakupy w Hawanie uważam tym razem za dość udane. Całodniowa wycieczka do marketu zakończyła się połowicznym sukcesem. Niestety bez sera, ale za to z jogurtem wróciłam wieczorem do domu kompletnie wyczerpana wielogodzinnym wyczekiwaniem i niepokojem o to, czy zdążę cokolwiek kupić. W następnych dniach muszę obserwować sklepy w mojej dzielnicy, żeby nie przegapić kolejki za mrożonym kurczakiem.
O trudnościach, na jakie napotykają się Kubańczycy w swoim życiu codziennym, szczególnie jeśli chodzi o zaopatrzenie w podstawowe produkty spożywcze i zakupy w Hawanie, poczytasz także w artykule Szał zakupów w Hawanie.
2 komentarze
Marek O
Witam;
Jak wygląda obecnie sytuacja (rok 2023) z dostępem produktów zywnościowych na Kubie ?. Czy zakup jedzenia bądź stołowania sie w restauracjach dalej jest tak skąplikowany ?
Pozdrawiam
Marek
Karina
Witam Marek!
Artykuł jest aktualny na rok 2023. Zakup podstawowych produktów jest zazwyczaj związany ze staniem w długich kolejkach. Niektóre produkty, obecnie na przykład jajka lub olej, są dostępne tylko na kartki żywnościowe. Dla turystów najdogodniejszą opcją wyżywienia pozostają kwatery prywatne i restauracje.
Pozdrawiam z Hawany, Karina